top of page

Vipassana medytacja


 

Bardzo trudne do opisania doświadczenie.

Zacznijmy może od faktów, czyli jak to wszystko wygląda w praktyce.

Vipassana to 10-dniowy kurs medytacji. 10 pełnych dni, najdłuższe 10 dni mojego życia. Wszyscy zjeżdżają się popołudniu, by się zarestrować, zapoznać z zasadami i miejscem i raz jeszcze przemyśleć, czy aby na pewno jestem na to gotowy/a. Od kolejnego poranka zaczyna się kurs. Przez cały czas jego trwania obowiązuje Szlachetna Cisza. Z nikim nie wolno się komunikować , ani werbalnie ani niewerbalnie. Żadnych gestów, spojrzeń, liścików, żadnego fizycznego kontaktu. Można ewentualnie zadawać pytania nauczycielom, a w sprawach organizacyjnych zwracać się do wolontariuszy/ek, generalnie jednak nawet ten kontakt powinien zostać ograniczony do minimum. Oczywiście nie ma też możliwości kontaktowania się z zewnętrznym światem ani nawet wychodzenia poza ośrodek. Pierwszego dnia oddaje się również do depozytu wszelki sprzęt elektroniczny, książki, notatniki, instrumenty muzyczne, papierosy. Przez cały czas trwania kursu nie wolno czytać, pisać, śpiewać, słuchać muzyki, pić alkoholu ani palić, nic poza medytowaniem, jedzeniem, myciem się, praniem i ewentualnie spacerowaniem, ale nie za szybko, bo sport jest zabroniony. Przez całe 10 dni obowiązuje bezwzględny podział na kobiety i mężczyzn, jedyną wspólną przestrzenią jest duża sala do medytacji, a i tam siedzi się w dwóch różnych częściach, na poduszkach innego koloru, z osobnym nauczycielem/ką odpowiedniej płci i osobnym ekranem do oglądania wieczornych wykładów.

Brzmi jak więzienie? Czasem tak właśnie się czułam. Ale było to więzienie z własnego wyboru.

Dzień zaczyna się gongiem o 4.00 rano. O 4.30 pierwsze dwie godziny medytacji. O 6.30 śniadanie. Od 8.00 kolejne 3 godziny medytacji przeplatane instrukcjami. O 11.00 obiad. Od 13.00 do 17.00 kolejne 4 godziny medytacji. O 17.00 herbata i owoc (jeśli jesteś nowym/ ą studentem/ką) lub woda z cytryną (dla tych, którzy przyjeżdżają po raz kolejny). Od 18.00 godzina medytacji, o 19.00 wykład podczas którego nauczyciel wprowadza w teorię Vipassany i podaje instrukcje na następny dzień, od 20.30 ostatnie pół godziny medytacji, o 21.30 gasną światła. W sumie 10-11 godzin medytacji dziennie i 1-2 godziny instrukcji i wykładu. Wszystko w pozycji siedzącej, najlepiej bez ruchu.

Jest tak trudno jak można sobie wyobrazić po przeczytaniu tego opisu, a nawet jeszcze trudniej.

Każdy/a przeżywa to inaczej. Każdy/a z czymś innym się mierzy, czego innego doświadcza, co innego staje się wyzwaniem. Dla mnie jednym z największych przeżyć było wysiedzenie godziny w tej samej pozycji, bez kiwnięcia nawet palcem. Może nie brzmi to jak duchowe przeżycie, dla mnie jednak było kolejną okazją do pokonania samej siebie, na miarę przebiegnięcia maratonu czy przebicia deski (jeśli któraś z Was była na warsztatach Wendo, wie o czym mówię).

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że powinniśmy wytrwać godzinę medytacji bez ruszania się myślałam że to jakiś żart. Na poduszce, na podłodze. Było tak niewygodnie, że musiałam zmieniać pozycję co 5 minut, jak niby miałabym tego nie robić przez godzinę? Postanowiłam jednak za każdym razem próbować wytrwać odrobinę dłużej.

5 minut przed końcem godzinnej medytacji nauczyciel zaczynał śpiewać. Oznaczało to, że już za chwilę będzie można się ruszyć.

Pierwszy raz wytrwałam godzinę 7 dnia podczas popołudniowej medytacji. Kiedy nauczyciel zaczął śpiewać, łzy popłynęły mi po twarzy. Nawet teraz, kilka tygodni później, wciąż mam łzy w oczach gdy o tym piszę. Co w gruncie rzeczy oznacza siedzenie godzinę bez ruchu? Oznacza pokonanie własnego bólu. Bolało, ogromnie. Każda nieruszana część ciała pulsowała bólem, z każdą sekundą coraz większym. I nie jest tak, że człowiek się do tego przyzwyczaja. Powiedziałabym że jeśli już to jest coraz gorzej, od tygodnia przez cały dzień siedzisz w tej samej pozycji, ciało jest wykończone. Ból jednak tylko po części jest w ciele. Równie wiele jest go w głowie. Cały trik polega nam tym, żeby nie dać się bólowi opanować. Żeby obserwować go bez żadnych emocji, jak jakiekolwiek inne doznanie ciała. Ból jest, to jest, ale nie ma nade mną władzy. To niesamowite doświadczenie.

Nie miałam innych wielkich, duchowych odkryć. Żadnego efektu wow. Trochę nowych myśli, spostrzeżeń. Wynikało to zapewne z kilku powodów. Po pierwsze, jestem po ponad dwuletniej, bardzo intensywnej pracy nad sobą. Myślę, że mój poziom świadomości jest dość wysoki. Po drugie, czuję wyraźnie że jestem na dobrej drodze. Prawdopodobnie gdyby Vipassana wydarzyła się rok wcześniej, moje wrażenia byłyby inne. Tym razem poszliśmy tam z ciekawości raczej niż z potrzeby. Może być też tak, że Vipassana nie jest techniką dla mnie, że potrzeba mi innego rodzaju medytacji. Nie oznacza to jednak, że nie jest dla Ciebie. Nie ma żadnego innego sposobu żeby się o tym przekonać niż spróbować. Każdy /a przeżywa inaczej. Niczyja opowieść nie da Ci odpowiedzi na to, czy warto. Warto. Inaczej nigdy nie dowiesz się, czy to działa. Już sama możliwość bycia 10 dni sama ze sobą to absolutnie niepowtarzalna okazja.

Dziś, po kilku(nastu) tygodniach, nadal czuję większy spokój, większą łatwość bycia tu i teraz i odrobinę więcej miłości do świata. I codziennie medytuje kilka, kilkanaście minut.

Powiązane posty

Zobacz wszystkie

Tu i teraz

bottom of page
Domain: exchangetheworld.info Token: 8f33766246f6a39ac26f12d885511de2616edb4d1c5396105cb312c07a5d1a5f