Kambodża.
Dzień zaczyna się o 7.00. No może chwilę później, jak już zwleczemy się z łóżka po wyłączeniu budzika kilka razy. Dzieci już słychać z korytarza. Lekcje zaczynają się oficjalnie o 8.00, ale pierwsi rodzice przyprowadzają swoje pociechy jeszcze przed 7.00. Potem zajęcia do 11.00 z 30-osobową grupą 2-3latków (część z nas zna pewnie mój entuzjazm do pracy z małymi dziećmi…). Dalej jeszcze godzina karmienia, mycia i usypiania i możemy przystąpić do naszego obiadu. Zaraz po nim wsiadamy na rowery i jedziemy w wielostopniowym upale na jakiś wywiad z jakimś przedsiębiorcom/czynią społecznym/ą czy innym światozmieniaczem. Wracamy koło 16.00. prosto w objęcia kolejnych dzieci. O 17.30 zaczynają się lekcje dla nastolatków/ek. Koło 18.30 my mamy mniej więcej wolne, choć zajęcia trwają dalej, do 20.00. Wolne spędzamy na spisywaniu historii, planowaniu kolejnych kroków, pisaniu postów. Dzień kończy się o 24.00, kiedy nie ma po prostu siły żeby kontynuować.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kilka spraw. Po pierwsze, trudno je się tu bez mięsa (a jestem wegetarianką) (mięso to też szumne słowo, jedzą tutaj przede wszystkim te części zwierząt, które my wyrzucamy, są tańsze). Po drugie jest tak okropnie gorąco, że trudno żyć. Po trzecie, dzieci z którymi pracujemy pochodzą z trudnych rodzin co ma wiele konsekwencji, pozwolę Wam samym domyślać się jakich (zainteresowanym mogę też poopowiadać w prywatnych wiadomościach). Mogłabym pewnie wymieniać jeszcze długo, ale właściwie przejdę już do rzeczy.
A rzecz ma się tak, że jestem szczęśliwa. Mimo że czasem jest bardzo trudno, czasem nie mam siły, czasem w ogóle nie wiadomo w co ręce włożyć. Ale wiem, że to co robię ma sens. Coś naprawdę zmienia. Coś komuś daje. Każdego dnia uczę się wiele – o świecie, o sobie, o życiu, o innych ludziach. Co chwila nowe wyzwania, nowe sytuacje, nowa kultura, nowe pytania i próba szukania nowych odpowiedzi. Wszystko co wydawało się pewne nagle przestaje takim być. Rozumiem więcej, widzę więcej, czuję więcej. I żyję każdą, absolutnie każdą chwilą, tu i teraz. Nie zamieniłabym tego na nic innego. Czuję że jestem na właściwej drodze, na mojej drodze. Choć czasem wciąż budzę się z myślą, że to niemożliwe, że to naprawdę się nie dzieje.
A druga rzecz jest taka, że co dla mnie wykańczające dla większości ludzi tutaj jest codziennością. Praca kilkanaście godzin na dobę. 1-2 niepełnowartościowe posiłki dziennie. Upał. Nie wspominając o braku wakacji, a przede wszystkim braku perspektyw na zmianę.
Dobranoc.