Podczas pierwszych pięciu miesięcy podróżowaliśmy od projektu do projektu, głęboko przeżywając każde rozstanie z tymi, którzy otworzyli dla nas swoje domy i serca. Tylko raz jednak gotowi byliśmy rzucić wszystko i zostać na zawsze (lub choć na trochę dłużej). Dwanaście dni spędzonych ze społecznością Thai Jungle Life w Wang Khunphrom Ecotourism to jedno z najpiękniejszych doświadczeń naszego życia. Trudno znaleźć słowa, by opisać troskę i autentyczność tych, którzy tworzą tę społeczność. Otrzymaliśmy wiele miłości, szczególnie od Pituy, inicjatora projektu Thai Jungle Life, jego żony Rat i 5-letniej córki Mili. Choć trzeba przyznać, że wszystkie osoby zaangażowane w tworzenie Wang Khunphrom robiły wszystko, byśmy czuli się jak w domu. I tak też się czuliśmy.
Wychowałem się w Khao Sok. – mówi Pitua – Kiedy byłem mały widziałem wielu przyjeżdżających obcokrajowców. To było dobre, przywozili pieniądze, prace. Ale czas płynął i 10 lat później rodzinny biznes w Khao Sok wyglądał zupełnie inaczej. Mnóstwo firm przyjechało z zewnątrz. Zobaczyli szansę na zarobienie wielkich pieniędzy. Zaczęli coś, czego nie znaliśmy wcześniej: komfort, pokoje z klimatyzacją. W tej chwili całe Khao Sok wypełnione jest obcymi firmami, nie mamy już nawet dostępu do rzeki. To było nasze źródło pracy, jedzenia, teraz mówią że rzeka jest nie dla nas, ale dla turystów. Wcześniej mieliśmy tu społeczność, rozmawialiśmy ze sobą, dziś już nie istnieje. Jest za późno by to zmienić, zewnętrzne firmy się rozrosły i nikogo nie słuchają. Społeczność się rozpadła, wszyscy walczą o klientów. A klienci przyjeżdżają do pokojów dla VIPów, nie do zwykłych domów, bambusowych chatek, nie interesuje ich już przygoda. Klienci się zmienili. Nasza praca się zmieniła. Wszystkie biura podróży są z zewnątrz. To problem dla lokalnych przewodników. Nie możemy nic zrobić. Czekamy tylko kiedy te biura dadzą nam pracę. Musimy zaakceptować ich ceny i warunki. Nie płacą dużo, siedzą i zarabiają pieniądze dla siebie. Nie podobało mi się to. Zacząłem myśleć o mojej farmie, mojej rodzinie. Tam, 15 km od Khao Sok, przyroda jest też wspaniała, mamy mnóstwo atrakcji. I prawdziwą społeczność w wiosce.
Z Pituą skontaktował nas Bodhi, znaleziony dzięki workaway. Wiedzieliśmy, że będziemy przejeżdżać przez Tajlandię w drodze między Kambodżą a Malezją, pomyśleliśmy więc że warto zatrzymać się, wspomóc po drodze choć jeden ciekawy projekt. Nie mieliśmy jednak wiele nadziei, czasu było mało, a większość projektów workaway w Tajlandii oblegana jest przez podróżników i podróżniczki z całego świata. Zaskoczyła nas więc niemal natchmiastowa odpowiedź Bodhiego: przyjeżdżajcie! Jeśli jesteście gotowi spędzić dwa tygodnie w środku dżungli i nie przeszkadza Wam, że tylko jedna czy dwie osoby w wiosce mówią po angielsku, czekamy na Was.
Nasza umowa zakładała stworzenie strony internetowej i kampani marketingowej dla Wang Khunphrom Ecotourism w zamian za miejsce do spania, jedzenie i możliwość uczestniczenia w wycieczkach przez nich organizowanych. A było ich wiele. Zaczęliśmy od trekkingu w dżungli wśród wodospadów i spływu na bambusowych łódkach; potem przyszedł czas na biwakowanie na szczycie góry, kąpiel w gorących źródłach podczas wschodu słońca oraz niesamowitą wycieczkę nad jezioro Ratchaprapha, jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Spędziliśmy tam niezapomnianą noc podczas Świąt Bożego Narodzenia, kąpiąc się w jeziorze przy pełni księżyca, pomiędzy skałami wynurzającymi się z wody, tworzącymi przepiękne wyspy zapierające dech w piersiach. Wszystkie powyższe wycieczki odbyliśmy razem z całymi rodzinami z wioski: kobiety, mężczyźni, dzieci, w sumie kilkanaście osób, z którymi dzieliliśmy niezapomniane chwile, obserwując ich sposób bycia, relacje, codzienne życie.
Rozpoczęliśmy budowę Wang Khunphrom Ecotourism jakieś 3 miesiące temu. Na samym początku rozmawiałem ze wszystkimi osobami z wioski żeby znaleźć tych, którzy będą zainteresowani tworzeniem biznesu turystycznego opartego na lokalnej społeczności. Znalazło się 9-10 osób. Wszyscy zainwestowali taką samą ilość pieniędzy, wszyscy dzielili się pomysłami. Nie chcieliśmy mieć biznesu, który będzie rósł niekontrolowany jak te w Khao Sok, gdzie wszyscy robią swoje. Chcemy być razem, budować i tworzyć razem, jako społeczność.
Istnieje ogromna różnica między turystyką tworzoną przez lokalną społeczność a firmami skoncentrowanymi na turystyce masowej. Pierwszy rodzaj turystyki pomaga społecznościom wzrastać, jest budowany przez ludzi dla ludzi. Obowiązują takie zasady jak demokracja oraz troska o potrzeby każdego. Tworzące ją osoby chcą by turyści i turystki doświadczyli/ły prawdziwego życia w danym miejscu, otwierają swoje domy, dzielą się codziennym życiem i pięknem otaczającej ich przyrody. Robią to z szacunkiem dla środowiska oraz osób zamieszkujących dane miejsce. Szacunku i otwartości oczekuje się również od turystów i turystek. Dochód jest reinwestowany w utrzymanie i rozwój danego miejsca.
Masowa turystyka jest często rezultatem zewnętrznych inwestycji, czynionych w oczekiwaniu na ogromne zyski. Niestety spora część firm eksploatuje środowisko i lokalne społeczności, wykorzystując je nierzadko aż do momentu gdy zostaną całkowicie zniszczone. Khao Sok jest na to doskonałym przykładem. Przedsiębiorcy przyjeżdżają z zewnątrz zarabiać pieniądze, nie przejmując się przyrodą czy mieszkańcami i mieszkankami. Ludzie tacy jak Pitua, próbujący budować alternatywne rozwiązania, są ogromnie ważni.
Zdecydowaliśmy się nazwać go światozmieniaczem ze względu na sposób w jaki stara się rozwijać swój projekt: z miłością do przyrody, z troską o lokalną społeczność oraz turystów i turystki. Chce on zaoferować przyjezdnym autentyczne doświadczenie, a nie tylko z góry ustaloną trasę wycieczki, zaprojektowaną dla setek turystów/ek w tym samym czasie, mającą niewiele wspólnego z rzeczywistością. Wszystkie aktywności przygotowane przez Pituę i jego zespół organizowane są z poszanowaniem środowiska oraz kultury danego miejsca.
Dzielimy się całym dochodem, część idzie na cele publiczne, do szkoły, świątyni, dla każdego. Ważne dla nas jest również dbanie o przyrodę. W ciągu ostatnich 15 lat zginęło mnóstwo zwierząt. Z powodu kułsownictwa. Niedźwiedzie, białe świnie, małpy. To nie dla jedzenia nawet, ale na sprzedaż. Mieszkańcy dżungli potrzebują pieniędzy, nie mogą znaleźć innej pracy. Jeśli nasz biznes turystyczny okaże się sukcesem, da to ludziom alternatywny sposób zarabiania, przestaną polować.Młodzi ludzie nauczą się nowych metod. Jeśli ta idea się rozrośnie, wszystkim będzie lepiej. Uratujemy zwierzęta i natura wróci do swojego poprzedniego stanu. Wciąż mamy las i zwierzęta, ale jeśli nie zrobimy czegoś teraz, wkrótce przestaną one istnieć.
Życie w dżungli rządzi się własnymi prawami. Kilka osób pracuje w okolicznych miastach, wracają do domu na weekendy. Większość jednak utrzymuje się z plantacji kauczuku i palmy olejowej. To bardzo specyficzna praca, kauczuk zbiera się nocą, upał w ciągu dnia powoduje jego natychmiastowe wysychanie. To nie jest praca od 9 do 17, wszystkie zajęcia wyznaczone są rytmem natury.
Większość mieszkańców/ek ma farmy, niewiele pracują w ciągu dnia. Mają wolny czas, dlaczego nie użyć go w dobrym celu? Już wcześniej działaliśmy razem, robiliśmy sporo rzeczy dla społeczności, wolontariat, festiwale... Mamy doświadczenie w pracy jako zespół.
Łatwo to zauważyć: kiedy turyści/tki przybyli/ły do Wang Khunphrom bez zapowiedzi, zespół w kilka minut był w stanie przygotować dla nich spływ bambusowymi łódkami, choć z logistycznego punktu widzenia nie jest to takie proste. Po spływie turyści/tki zostali zaproszeni na poczęstunek złożony z lokalnych przysmaków. A trzeba powiedzieć, że jedzenie przygotowane przez Rat jest jedną z największych zalet Thai Jungle Life. Rzadko mieliśmy okazję jeść tak dobrze i tak dużo jak w Wang Khunphrom.
Dzielili z nami wszystko, co mogli, jednocześnie pozostawiając nam przestrzeń gdy jej potrzebowaliśmy. Spaliśmy sami w środku dżungli, co okazało się niezapomnianym doświadczeniem.
W dżungli cisza nie istnieje. Zawsze coś skrzeczy, gwiżdże, charczy, piszczy, krzyczy, woła, ćwierka, buczy… Im mniej ludzkiego hałasu, tym większa rozmaitość dźwięków. Najwięcej jest ich nocą. Gdy słońce zachodzi, większość mieszkańców (i mieszkanek) dżungli budzi się do życia. Nie da się ich zobaczyć, ukrytych w ciemności, w konarach drzew, zbyt małych, zbyt zwinnych, zbyt zbliżonych kolorami do konarów, liści, roślin by nie wprawione oko mogło je dostrzec. A jednak są tam, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Zamykasz oczy, a tuż nad głową bliżej nieokreślone coś zajada się bambusową belką tworzącą dach nad Twoim namiotem.
W rzece tuż pod Tobą prawdziwa impreza, mniejsze i większe zwierzęta wybierają się na ucztę. Czasem z nieznanych przyczyn pies, jedyny towarzysz w obrębie kilometra, zaczyna szczekać, a Ty masz tylko nadzieję, że ten szczek wystarczy i nie ma potrzeby się zbyt bardzo niepokoić tym, co go wywołało. Trzeba pozwolić dżungli żyć swoim życiem, nie wtrącać się, nie wychylać nosa, gdy czas ludzkich aktywności zakończył się wraz z zachodem słońca. I aż do wschodu to nie człowiek tu króluje. Miejscowi mówią, że dżungla jest zupełnie bezpieczna, trzeba tylko dostosować się do jej zasad. Pewnie mają rację, tylko oni znają te zasady od małego, my przechodzimy bardzo przyspieszony kurs. Który z pająków jest niebezpieczny? Co zrobić gdy nad głową dostrzegasz wiszącego z gałęzi węża? Których roślin nie wolno dotykać? Co jest jadalne, a co trujące? Ostatni element może być szczególnie ciekawy, miejscowi jedzą rzeczy, których my byśmy pewnie w ogóle nie dotknęli. Każdego dnia „znikąd” pojawia się jedzenie, jest uczta, jest okazja do wspólnego świętowania. A to olbrzymia ryba z rzeki, a to strącony ul i ugotowane (albo i nie) z niego larwy, a to owoce z dżungli – nic się nie zmarnuje. Płyniemy rzeką na bambusowych tratwach, przystanek bo ktoś dostrzegł w wodzie wielki owoc z drzewa palmowego, będzie z niego olej. Wyławiamy, płyniemy dalej. Kolejny przystanek, zbieranie przybrzeżnych roślin do dzisiejszego obiadu. Trekking w puszczy w kierunku wodospadów? Co kilka kroków nowa lekcja o tym jak wykorzystać daną roślinę. Jako zioło, jako budulec, rzucie tych liście działa jak red bul, a tamte świetnie nadają się na herbatę i tytoń. Każda osoba z dżungli to kopalnia wiedzy, siły i niespożytej energii. Dwa tygodnie z nimi to jedna wielka lekcja życia. O przyrodzie, o wartościach, o wspólnocie.
Dżungla, podobnie jak przyroda w każdym innym miejscu naszej planety, ginie. Wkrótce doświadczenia opisane powyżej staną się jedynie miłym wspomnieniem, możliwym do zobaczenia na zdjęciach, może w filmach. Turystyka oparta na lokalnych społecznościach jest jedną z niewielu alternatyw, które dają nadzieję że takie miejsca za kilka, kilkanaście lat wciąż będą istniały.
Pitua – inicjator projektu Thai Jungle Life, wieloletni przewodnik po dżungli i okolicach, lider społeczności.