Jeden z ostatnich wieczorów spędziliśmy z Khunem, najpierw na koncercie, a potem na tajskiej kolacji, której towarzyszyły rozmowy o niemal wszystkim. Najbardziej poruszające były fragmenty o jego samorozwoju, o drodze którą przeszedł by być tym kim jest – nie tylko odnoszącym sukcesy biznesmanem, ale przede wszystkim zaangażowanym aktywistą, który rozumie zależności rządzące naszą rzeczywistością i jest gotowy działać na rzecz lepszego świata. Jedną z rzeczy, która zatrzymała mnie najbardziej było słówko „mind” (umysł). Khun wielokrotnie go używał, mówiąc o rozwoju, o decyzjach, o wartościach. Jednak wymawiając słowo „mind” Khun wskazywał… serce.
Już jakiś czas temu miałam zastanawiałam się nad tym głębiej podczas rozmowy z Adą. To wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że mind, umysł, został zrównany z myśleniem tylko w europejskiej kulturze. Dla ludzi w części świata w której jesteśmy teraz mind nie ma z głową nic wspólnego. To wewnętrzne ja, oddzielne zarówno od emocji, jak i myślenia. Kierujące naszymi decyzjami, naszym życiem.
Jedną z przyczyn, dla których zaczęliśmy naszą wyprawę od Azji, jest próba znalezienia innej drogi poznania rzeczywistości niż myślenie. W Europie przywiązujemy do niego ogromne znaczenie, jednak gdyby się nad tym zastanowić, nasz rozum jest równie zwodniczy (a może nawet bardziej), niż emocje i instynkty. Racjonalizując rzeczywistość, często (zawsze?) ją zniekształcamy, ignorując przy tym elementy wymykające się logice. Emocje, ciało, zachowanie, jest tyle innych dróg poznania. To, co moje ciało do mnie mówi, jak reagują emocje, jak zachowują się ludzie może mieć daleko większe znaczenie niż nasza racjonalna ocena. Choć pewnie i to jest jedynie krokiem przejściowym do oświecenia (jakoś niedobrze to słowo brzmi po polsku). Jakkolwiek by jednak nie brzmiało, rodzaju oświecenia właśnie szukam. Poznania, insight, głębszego zrozumienia siebie, a przez to i innych ludzi. To mój osobisty cel na naszą podróż.